Penang to wyspa przy zachodnim wybrzeżu Malezji słynąca z przepięknej kolonialnej zabudowy miasta George Town, wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO, ale też, a może przede wszystkim z pysznego jedzenia. Nie wiem, co w tym jest, ale niezależnie czy jedliśmy dania chińskie, malajskie, czy tajskie, wszystko było bardzo smaczne. Do George Town przyjechaliśmy z Kuala Lumpur z małymi przygodami. Okazało się, że autobus z KL do Penang od jakiegoś czasu jeździ z innego dworca w mieście. Więc nasza 12-osobowa ekipa zwiedziła jeszcze przymusowo kilka dziwnych przejść i dworców kolejowych. Mieliśmy szczęście, bo pewna kasjerka w okienku na pewnym dworcu, nie dość, że pokierowała nas w dobre miejsce, to jeszcze sprzedała nam bilety na autobus do Penang na konkretną godzinę, na którą mieliśmy szansę zdążyć.
Malezja jest jednym z lepiej rozwiniętych krajów Azji, co można zauważyć na przykład na dworcu autobusowym. Wygląda on bardziej, jak nieduży terminal lotniczy. Żeby zamienić bilet na kartę pokładową należy okazać paszport. Bez karty nie można wejść na teren terminalu odjazdów – rozwiązanie znane mi tylko z lotnictwa. Autobus okazał się bardzo wygodny, z układem trzech siedzeń w rzędzie i pięć godzin jazdy zleciało dość szybko.
Penang to zupełnie inna Azja niż ta z dużych metropolii. Życie płynie tu spokojniej, ludzie wydają się być bardziej otwarci i przyjemniejsi. Bardzo urokliwe miejsce do spacerowania, chłonięcia smaków i zapachów prawdziwej Azji. W całym mieście George Town trzeba odnaleźć kilkadziesiąt słynnych murali. Większość bezpłatnych map w hotelach wskazuje ich lokalizację. Nam udało się znaleźć większość, choć niektóre są sprytnie ukryte.
Nasz hotel okazał się zlokalizowany blisko fajnego food-courtu Red Garden, gdzie poznawaliśmy ciekawe smaki. Trafiliśmy tam m.in. na tajskie stoisko, gdzie w menu znalazł się nasz kultowy deser – ryż gotowany z mleczkiem kokosowym i podawany z mango i słodkim sosem kokosowym. Lepszy jedliśmy chyba tylko w Chiang Mai.
Na wzgórzu, na samym środku wyspy znajduje się ogromny buddyjski kompleks świątynny Kek Lok Si z piękną, 30 metrową pagodą w stylu birmańskim oraz posągiem Kuan Yin. Do świątyni łatwo można dostać się autobusem miejskim. Na zwiedzanie trzeba zaplanować kilka godzin, tym bardziej, że na samą gorę prowadzi bodaj 500 schodów, choć ostatni etap można pokonać sprytną kolejko-windą.
Po dwóch dniach nie bardzo chciałoby nam się wyjeżdżać, gdyby nie perspektywa kilku dni spędzonych na rajskich plażach Langkawi.
