Przygoda w Rio zmusiła nas do przeorganizowania drugiej części naszej trasy po Brazylii. Oryginalny plan zakładał przejazd autobusem z Rio do Agra dos Reis, a stamtąd promem na rajską wyspę Ilha Grande, gdzie mieliśmy zatrzymać się na dwa dni. Następne w planie były Paraty, kolonialne miasteczko nad oceanem. Okazało się jednak, że w międzyczasie musimy wstąpić do Sao Paulo na wizytę u Pani Konsul, co pokrzyżowało nam pierwotne plany.
Nowy scenariusz zaczynał się od skróconego do niecałego dnia zwiedzania miasteczka Paraty. Na miejsce dotarliśmy bardzo komfortowym autobusem Costa Verde, który odjeżdża z Terminalu Rodoviário Novo Rio. Bilety bez problemu można kupić przed odjazdem na dworcu autobusowym w cenie ok. 77 Reali. Przed wyjazdem z Rio zdążyliśmy jeszcze kupić figurki Chrystusa Odkupiciela i kilka magnesów na prezenty.
Paraty to urocze kolonialne miasteczko, perełka Zielonego Wybrzeża, czyli Costa Verde. Znajduje się mniej więcej w połowie drogi z Rio de Janeiro do Sao Paulo, nad Zatoką Ilha Grande. Od strony lądu graniczy ze wzgórzami porośniętymi lasem tropikalnym. Niewielki port znany był kilka wieków temu z eksportu złota wydobywanego w okolicznych górach do Rio, a potem dalej do Portugalii.
Całe zabytkowe centrum miasta z charakterystycznymi białymi zabudowaniami, wybrukowane jest dość dużymi kamieniami, co utrudnić może poruszanie się, szczególnie z bagażami. My nasze zostawiliśmy w przechowalni przy dworcu autobusowym na cały dzień. W mieście znajduje się kilka historycznych barokowych kościółków, na czele z najstarszym Capela de Santa Rita, którego budowa została ukończona w 1722 roku. Raz w miesiącu, w czasie pełni i przypływu, woda morska wlewa się na ulice w zabytkowym centrum przez specjalne otwory w wałach, które oddzielają miasto od portu. Ulice są zalane tylko przez krótki czas, aż przypływ się cofnie, ale pozwala to na wypłukanie nieczystości z ulic miasta.
Czerwiec nie jest środkiem sezonu turystycznego w tej części Brazylii, więc nie mogliśmy narzekać na tłumy turystów. Zwiedziliśmy centrum i port przy ładnej pogodzie, którą w naszym klimacie porównałbym do ciepłego czerwcowego dnia, z temperaturą w okolicach 25 stopni. Paraty żyły swoim spokojnym życiem, na ulicach i w restauracjach nie było tłumów. Na obiad trafiliśmy do przyjemnej Casa Coupê Restaurante, gdzie obsługiwał nas bardzo sympatyczny kelner, z pochodzenia Urugwajczyk. Przyznał, że Paraty też bywają niebezpieczne. Zdarzyła mu się kiedyś „przygoda”, kiedy idąc do pracy przed południem ktoś przystawił mu spluwę do głowy i nasz kelner musiał oddać wszystko, co miał przy sobie… Witajcie w Brazylii! 🙂
Nasz autobus linii Reunidas Paulista do Sao Paulo miał odjechać dopiero przed północą, a musicie wiedzieć, że dworzec autobusowy w Paratach nie jest zbyt przyjemnym miejscem o tej porze. Pełno tutaj dziwnych typów i nie do końca świadomych czegokolwiek małolatów. Natomiast podróż byłaby naprawdę komfortowa (autobusy linii Reunidas są wyjątkowo wygodne), gdyby nie klimatyzacja ustawiona na 15 stopni, płaczące dzieci i niezbyt świeży zapach lokalnych podróżnych. Lokalsi byli jednak bardziej przezorni, bo wielu z nich na pokład autobusu zabrało koce, a nawet kołdry! W przeciwieństwie do moich dziewczyn, ja przespałem jednak niemal całą drogę, mimo przejmującego chłodu.
Nasz drugi, ale nie ostatni w czasie tej podróży, pobyt w Sao Paulo, trał wyjątkowo krótko. Po krótkim spotkaniu z Panią Konsul i z nowymi paszportami już kilka godzin później opuszczaliśmy tłoczną metropolię kierując się w stronę wybrzeża. Tym razem celem naszej podróży było portowe miasto São Sebastião, skąd prom miał nas zabrać na rajską wyspę Ilhabela. W sezonie bywa tu nawet 100 tys. turystów w jednym czasie, ale czerwiec to przecież środek tutejszej zimy 🙂
Tym razem bez wcześniejszej rezerwacji znaleźliśmy bardzo przyjemny Hostel Central Ilhabela w samym sercu głównej miejscowości wyspy. Chyba właśnie na nas czekał rodzinny pokój z tarasem o wdzięcznej nazwie Roxa. Na wyspie spędziliśmy ostatnie dwa dni naszej brazylijskiej przygody. Zaliczyliśmy tu chwile relaksu pod palmami na zupełnie pustej plaży, pyszne jedzenie w Restaurante Pimenta de Cheiro z widokiem na kontynent i spacery przy zachodzie słońca. A nawet zremisowany bezbramkowo mecz Polska-Niemcy podczas Euro 2016, oglądany na smartphonie uprzejmego kelnera z naleśnikarni Creperia N’areia.