Grudniowy weekend na Kanarach :: Teneryfa

Pomysł na weekendowy wypad na Teneryfę pojawił się już rok temu, ale wtedy wygrała Majorka. Tym razem z kolei konkurencją było Bari, ale o tej porze roku to właściwie żadna konkurencja biorąc pod uwagę, że wszyscy kochamy ciepło. Kupując bilety skorzystałem z promocji Wizzair i koszt biletu na trasie KTW-TFS-KTW wyniósł około 440 zł na osobę. To niezła cena na tej trasie. Wyzwaniem było takie zaplanowanie podróży, żeby maksymalnie wykorzystać te niecałe cztery dni pobytu na miejscu. Z góry założyliśmy, że chcemy zwiedzić wyspę, zobaczyć najciekawsze miejsca, ale też znaleźć chwilę na relaks na plaży.

Mimo nie najlepszych opinii kolejny raz skorzystałem z wypożyczalni samochodów Goldcar, która w Hiszpanii jest właściwie bezkonkurencyjna. Zazwyczaj korzystam z jednej z firm pośredniczących, jak AutoEurope, Economy Car Rentals albo RentalCars. Tym razem wybrałem pierwszą z nich, a za wypożyczenie Citroena C3 na cztery dni zapłaciłem ok. 50 EUR z opcją zwrotu wkładu własnego. Jednak na Goldcar trzeba uważać. Przed odebraniem auta przedstawiciel wypożyczalni chciał mnie wprowadzić w błąd i skasować dodatkowe 75 Euro za ekstra ubezpieczenie i odstąpienie od zablokowania środków na mojej karcie na wypadek kolizji lub kradzieży. Oczywiście podziękowałem. Po zwrocie samochodu blokada została zdjęta w całości w ciągu 48 godzin. Za przejechanie całej wyspy na paliwo wydaliśmy ok. 30 Euro, więc niewiele. Przy rezerwacji polecam opcję odbioru i zwrotu z pełnym bakiem, w przeciwnym razie za pozostałą w baku ilość paliwa nie otrzymamy zwrotu.

Większy dylemat miałem z wyborem hotelu, mimo,  że nie nastawialiśmy się na luksusy. Z doświadczenia wiem, że w pokoju spędzamy tylko noce, wychodzimy wcześnie rano i wracamy późnym wieczorem. Dlatego nie ma sensu przepłacać za nocleg. Generalnie nie lubię dużych kompleksów hotelowych, ale tym razem trafiliśmy bardzo fajnie. Mimo sporych rozmiarów w hotelu nie było tłumów i było dość spokojnie. Nie tylko w hotelu, ale w całym miasteczku Callao Salvaje. Bardzo dobra była decyzja, żeby nie nocować w turystycznych kombinatach jak Los Christianos czy Playa de las Americas. Apartamenty w kompleksie Perla Gris są bardzo komfortowe i dobrze wyposażone, z balkonem i widokiem na ocean. Idealne na leniwy tydzień All Inclusive. Ale to nie dla nas. My mieliśmy inne plany…

Zacznijmy jednak od początku. Zaraz po wylądowaniu i załatwieniu formalności związanych z odebraniem samochodu pojechaliśmy do miejscowości San Miguel de Tajao, 30 km na wschód od lotniska, gdzie trafiliśmy przez przypadek do lokalnej restauracji Agua y Sal serwującej i świeże ryby i owoce morza. Wybraliśmy przepyszne kalmary i langustynki, sałatki, a także lokalny przysmak – ziemniaki w koszulkach gotowane w mocno słonej wodzie. Jedzenie tak nam smakowało, że postanowiliśmy tam jeszcze wrócić przed wylotem.

Plan na kolejny dzień był bardzo napięty. Zaczęliśmy od księżycowych krajobrazów parku narodowego Teide ukształtowanych przez zastygłe strumienie lawy. Wulkan El Teide to jednocześnie najwyższy szczyt Hiszpanii o wysokości ponad 3700 m nad poziomem morza. Obecnie Teide jest wciąż uważany za czynny wulkan, choć ostatni wybuch nastąpił w 1909 roku. Asfaltowa szosa wijąca się między dramatycznie wyglądającymi skałami wygląda dość surrealistycznie, a szczyt wulkanu widoczny jest niemal z każdego miejsca. Niczym Chrystus Odkupiciel, tez widoczny z każdej dzielnicy Rio. Wybierając się na Teide, a nawet tylko w okolice podnóża góry, skąd dalej może zawieźć nas kolejna linowa, trzeba wziąć pod uwagę różnice temperatur sięgające nawet ponad 20 st. C. Przydatne będą ciepłe bluzy i kurtki, a nawet czapka.

Stamtąd zjechaliśmy serpentynami na północną stronę wyspy, do malowniczego miasteczka La Orotava. Po drodze okolica zmienia się co chwilę i z minuty na minutę robi się bardziej zielono. Tylko szczyt wulkanu wciąż góruje ponad okolicą. Miejscowość La Orotava jest jedną z najstarszych na Teneryfie i ma kolonialny charakter z XVII i XVIII-wiecznymi kamienicami. Po krótkim spacerze zjedliśmy smaczny obiad w restauracji La Daquesa oferującej niedrogie, ale całkiem smaczne dania kuchni kanaryjskiej.

Do Loro Parque zdążyliśmy idealnie na pokazy delfinów, orek i lwów morskich. Ten ogród zoologiczny, uważany za najlepszy w Europie i drugi na świecie, jest ostro krytykowany przez organizacje ekologiczne właśnie za złe traktowanie orek. Bilet wstępu kosztuje 34 Euro. Miejsce to warte jest odwiedzenia przede wszystkim przez rodziny z małymi dziećmi. Ja wolę oglądać żywe stworzenia w ich naturalnym środowisku.

img_1935

Zachód słońca zastał nas w miejscowości Masca, położonej na wysokości 600 m n.p.m. w masywie górskim Teno. Wioska daje początek wąwozowi o tej samej nazwie, który biegnie do plaży położonej wśród klifów Los Gigantes. Do wioski prowadzi niesamowita kręta i wąska droga, na której ciężko jest wyminąć się z pojazdem jadącym w przeciwnym kierunku. Jednak przejazd w dół wąwozu do miasteczka jest wyjątkowym przeżyciem.W samej miejscowości jest kilka restauracji i niewielki kościółek. Warto tu trochę pospacerować, albo wstąpić na lokalną kawę Barraquito.

Dzień zakończyliśmy kolacją w typowo turystycznym kurorcie Los Christianos. Tłumy turystów, natrętni naganiacze zapraszający do każdej restauracji to nie jest to, co lubimy, ale warto zajrzeć i przekonać się samemu.

Następnego dnia skierowaliśmy się wzdłuż południowego wybrzeża wyspy w kierunku Santa Cruz de Tenerife. Na początek zatrzymaliśmy się w niewielkiej rybackiej miejscowości Porís de Abona i w sąsiedniej, równie malowniczo położonej Punta de Abona. Spotkaliśmy nawet kilku amatorów kąpieli, mimo temperatury wody poniżej 20 stopni. Jadąc do nieco wyżej położonego miasteczka Arico el Nuevo minęliśmy opuszczony kamieniołom, na którego terenie odbywał się akurat rajd quadów. Samo Arico nie oferuje wiele do zobaczenia oprócz skromnego kościółka i ładnych białych kamieniczek z zielonymi okiennicami.

Jadąc 25 km dalej na północny-wschód trafiliśmy do miejscowości Candelaria. Według legendy, figurka Czarnej Madonny, która znajduje się w ołtarzu tamtejszej bazyliki, została znaleziona w morzu przez Guanczów jeszcze przed przybyciem Hiszpanów. Figurka była przez nich przechowywana w grocie, a potem trafiła do pierwszej zbudowanej przez zakonników hiszpańskich kaplicy. W roku 1826, podczas niezwykle silnego huraganu, fale morza porwały ją z kaplicy. Po odnalezieniu umieszczono ją w jednym z ołtarzy okazałego sanktuarium.

Niedaleko od stolicy wyspy, Santa Cruz leży przyklejona do gór mała miejscowość San Andres, a zaraz obok znajduje się otoczona górami przepiękna plaża z żółtym piaskiem – Playa de las Teresitas długości ok 1,5 km, gdzie spędziliśmy jakiś czas na plażowaniu. Plaża została stworzona w latach 70-tych, a drobny żółty piasek sprowadzono specjalnie z Sahary. Wybudowany falochron zmniejsza prądy wodne i chroni piasek, tworząc dzięki temu bezpieczne i spokojne kąpielisko dla całych rodzin, choć krajobraz psuje nieco widok tankowców i platformy wiertniczej.

Kolejnym punktem wycieczki było miasteczko San Cristóbal de La Laguna, położone niedaleko stolicy. Historia miasta sięga końca XV wieku, kiedy andaluzyjski arystokrata Alonso Fernández de Lugo założył tu stałą bazę wypadową do podboju wyspy. Istniała tu wtedy laguna, której miasto zawdzięcza swoją nazwę, została jednak osuszona w 1837 roku. W okresie swojej największej świetności La Laguna była prężnie rozwijającym się miastem kupców, żołnierzy, biurokratów i dewotów. W 1701 roku powstał tu istniejący do dziś uniwersytet. Ze względu na ilość zabytków miasto wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Wracając na południe wstąpiliśmy najpierw na krótkie zwiedzanie stolicy, a następnie do malowniczej, rybackiej wioski Los Abrigos z uroczym portem. Lokalne restauracje rybne słyną z pysznych potraw, tak więc smakosze ryb i owoców morza będą zachwyceni. My wybraliśmy restaurację Los Abrigos i okazał się to bardzo dobry wybór. Zarówno ryby, jak i owoce morza były bardzo smaczne przy niesamowicie kolorowym zachodzie słońca.

Na koniec dnia pozostał nam jedynie spacer nadmorskim deptakiem kurortu Playa de las Americas i… wizyta w outlecie Benettona i Sisleya. 🙂

Na ostatnie pół dnia zaplanowaliśmy rejs katamaranem MustCat. W trzygodzinny lub dłuższy 4,5-godzinny rejs można wybrać się z portu w Las Galletas. Nam czas pozwolił tylko na krótszą wersję, ale w programie mieliśmy oglądanie zarówno delfinów, jak i wielorybów, które udało nam się zobaczyć. Najgłębsze miejsce znajdujące się między Teneryfą, a La Gomerą, osiąga głębokość 3000 m. Delfiny i wieloryby podpływają w pobliże między innymi dla łatwego pożywienia ze znajdujących się tu hodowli ryb.

Rejs katamaranem był bardzo dobrym zakończeniem naszej krótkiej wycieczki na Teneryfę. Wisienką na torcie. Po powrocie na stały ląd czasu zostało nam jeszcze na tyle, żeby wrócić do San Miguel de Tajao na obiad w restauracji Agua y Sal, oddać samochód i odprawić się na lot powrotny do mroźnych Katowic, gdzie czekał na szok termiczny i spadek temperatury z +27 st. C do -5 st. C!

Reklama

4 myśli w temacie “Grudniowy weekend na Kanarach :: Teneryfa

  1. Och… tej ciepłej alternatywy do naszej szarej zimy to tylko pozazdrościć. My tez zawsze auto bierzemy z wypożyczalni, by pojeździć po okolicy, stąd pytanie – czy między wyspami kursują często promy? Cz raczej jest tak, że jak się trafi na jedną wyspę to się na niej zostaje?

    Polubione przez 1 osoba

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s