2-3.02.2017
Wcześnie rano, po nocy spędzonej w hotelu John David rozeszliśmy się po miasteczku na zakupy śniadaniowe. Palenque tętniło życiem, na straganach i w sklepikach handlowano wszystkim. Zakupiliśmy lokalne wypieki i warzywa do przygotowania prostego śniadania. Nasz kierowca Jose już na nas czekał i po wpakowaniu walizek do Mercedesa wyruszyliśmy w dalszą trasę. Tym razem przed nami był długi, prawie 400-kilometrowy odcinek drogi do nadmorskiego miasteczka San Francisco de Campeche znanego po prostu jako Campeche.
Po trzech godzinach i prawie 250 km trasy wreszcie zobaczyliśmy morze, a właściwie Zatokę Meksykańską z bajecznie szafirową wodą. Od tego miejsca droga prowadziła wzdłuż wybrzeża na północ. Jose zaproponował przystanek w jednej z tutejszych nadmorskich osad, Playa Bahía de Tortugas. Mieliśmy ochotę od razu wskoczyć do wody, jednak wybraliśmy najpierw jedzenie, choć ceny nie należą tu do najniższych. Do sałatki z owocami morza zamówiłem piwo z limonką i solą, meksykański przysmak.
Po krótkiej sesji zdjęciowej ruszyliśmy w dalszą drogę. Zaraz po zameldowaniu w klimatycznym Hotel Mision Campeche od razu ruszyliśmy w miasto, obejrzeć szybko zabytkowe kolonialne centrum z kolorowymi kamieniczkami w promieniach zachodzącego słońca. Do hotelu wróciliśmy zaraz przed ulewą, a resztę wieczoru spędziliśmy na tarasie degustując lokalną Tequilę.
Kolejnego dnia obsługa hotelu była tak miła, że otworzyła dla nas restaurację hotelową wcześnie rano, żebyśmy mogli zjeść śniadanie przed wyjazdem. Trasa tego dnia prowadziła w kierunku następnego ważnego stanowiska archeologicznego. Czym bardziej na północ, tym upał stawał bardziej męczący. Miasto Majów Uxmal zwiedzaliśmy już w pełnym słońcu. Wejściówka, jak do większości miejsc w Meksyku, kosztuje 70 MXN (opłata stanowa), ale tradycyjnie jest też dodatkowa opłata 148 MXN (opłata federalna). Razem daje to kwotę ok. 42 zł.
Uxmal zrobiło na nas chyba największe wrażenie ze wszystkich miast Majów. Z jednej strony przepiękne zdobienia doskonale zachowanych piramid i budowli sprzed ponad tysiąca lat. Szczególnie efektowna jest Piramida Czarownika, widoczna jako pierwsza zaraz po wejściu na teren miasta. Z powodu pęknięć nie można niestety już na nią wchodzić. Warto natomiast przyjrzeć się detalom wielu innych zabudowań, bogatych w piękne zdobienia z wizerunkami bogów i węży. Dodatkowych emocji dostarczają ogromne iguany przemykające po rozgrzanych kamiennych zabudowaniach.
Po kilku godzinach w pełnym słońcu wszyscy byliśmy bardzo głodni i spragnieni. Nasz niezawodny Jose kolejny raz znalazł bardzo fajną restaurację w pobliżu. Mimo swojej specyficznej nazwy, Halach-Huinic serwuje bardzo smaczne lokalne jedzenie w klimatycznych wnętrzach.
Nasz plan zakładał teraz przejazd do stolicy stanu Jukatan – miasta Merida. Doszliśmy jednak do wniosku, że mamy wystarczająco dużo czasu, żeby zdążyć zwiedzić jeszcze rezerwat biosfery Celestun, położony dość blisko naszej trasy przejazdu, a podarować sobie Meridę. Początkowo był on tylko na rezerwowej liście miejsc do zobaczenia, ale zmiana planów okazała się strzałem w dziesiątkę! Na miejscu wynajęliśmy dwie łodzie, każda mieszcząca sześć osób i tak podzieleni na dwie grupy popłynęliśmy motorówkami na spotkanie stad flamingów, pelikanów, czapli i kormoranów. To, co zobaczyliśmy, przerosło nasze oczekiwania! Wspaniały widok tysięcy różowych flamingów brodzących w płytkiej wodzie koloru kawy z mlekiem nas dosłownie zauroczył. Większość ptaków stało na mieliźnie, a niektóre przelatywały nisko nad stadem. Nasz kapitan wyłączył silnik łodzi i przez dobre dwadzieścia minut obserwowaliśmy ten piękny widok robiąc dziesiątki zdjęć.
Stamtąd popłynęliśmy dalej obserwując z bliskiej odległości pelikany i kormorany schowane wśród liści drzew. Lasy namorzynowe zajmują aż 59% powierzchni rezerwatu, a szybki rajd łodzią po wąskich korytarzach dostarcza ogromnych wrażeń. Tu i tam można spotkać rzadkie okazy ptaków, a nam udało się też upolować obiektywem aparatu małego krokodyla.
Omijając Meridę obwodnicą skierowaliśmy się prosto do celu – żółtego miasteczka Izamal, gdzie już wcześniej tego dnia zabudowałem pięć pokoi w Hotelu Hacienda Izamal dla naszej całej gromadki. Wydaje mi się, że byliśmy jedynymi gośćmi w tym kameralnym hoteliku. Hacienda położona jest nieco na uboczu, ale od centrum dzieli ją tylko 15-minutowy spacer.
Oczywiście zaraz po rozpakowaniu się i umówieniu z kierowcą na następny dzień wybraliśmy się na krótki spacer do centrum. I było warto! Po drodze zupełnie przypadkiem trafiliśmy do mocno podstarzałej fabryki lodu (nie lodów), gdzie sam właściciel oprowadził nas po hali produkcyjnej. Warto powłóczyć się wąskimi uliczkami pomiędzy żółtymi zabudowaniami. Właściwie na każdym kroku można trafić na ciekawe miejsca i wyjątkowe kadry. Po wizycie w lodziarni wstąpiliśmy do kilku bardzo prymitywnych sklepów, a spacer zakończyliśmy krótką wizytą w kościele i klasztorze franciszkanów Convento de San Antonio de Padua. W 1993 roku klasztor odwiedził Jan Paweł II, który w trakcie tej wizyty zapewnił Majów o poparciu kościoła katolickiego. Co ciekawe klasztor zbudowany został na ruinach jednej z większych piramid tamtych czasów.
Pozostałe wpisy z Meksyku:
Co za klimat! Jaki orientacyjny koszt wycieczki na podglądanie ptaków w rezerwacie?
PolubieniePolubienie
Tak, klimat jest niesamowity. Warto się wybrać będąc na Jukatanie. Koszt wynajęcia motorówki jestem w stanie sprawdzić za tydzień, kiedy wrócimy z Korfu, gdzie właśnie wypoczywamy. 🙂
PolubieniePolubienie
Dzięki! Nie ma pośpiechu 🙂
PolubieniePolubienie
Nie wiem, czy sprawa jeszcze jest aktualna, ale wynajęcie 6-osobowej łódki kosztowało ok. 1600 MXN, czyli mniej więcej 300 zł.
PolubieniePolubienie