Meksyk :: Wybrzeże karaibskie

5-10.02.2017

Tradycją już właściwie się stało, że nasze dwutygodniowe wypady w dalsze zakątki świata podzielone są na dwie nierówne części. Pierwsza, dłuższa, to intensywne zwiedzanie i bardzo napięty program. Druga, krótsza, to kilkudniowy chill-out i plażowanie. Nie inaczej było w Meksyku. Na ostatnie pięć dni zaplanowaliśmy relaks na wybrzeżu Morza Karaibskiego. Spośród miejscowości nadmorskich w tej części Jukatanu najsensowniejsza wydawała się Playa del Carmen. Nie tak komercyjna, jak Cancun, ale też nie dzika, a na pewno dobra jako baza wypadowa do innych ciekawych nadmorskich miejscowości. Planując wyjazd nie przypuszczałem, że Playa jest aż tak imprezowa. Od początku czułem się mocno zawiedziony, ale okazało się, że nawet tu można znaleźć spokojne miejsca i niemal dzikie plaże.

Miasto zorganizowane jest na planie kwadratów. Równolegle od wybrzeża ciągną się ulice o numerach 1 (czyli ta najbliższa plaży), a następnie 5-ta i dalej co pięć: 10-ta, 15-ta, 20-ta,  25-ta itd. Im dalej od morza, tym mniej turystycznie. 5 Avenida to turystyczny deptak ze sklepami, knajpami. Ulica 50-ta to Carretera Federal, główna ulica, która ciągnie się od Cancun przez Playa del Carmen, Tulum aż do Belize. Uliczki prostopadłe do wybrzeża nazywane Calle mają natomiast numery rosnące co dwa: 2, 2 bis, 4, 4 bis, 6, 6 bis… i tak dalej. Dodatkowo są oznaczone Nte lub Sur, rosnąco na północ lub południe. Trudno się zgubić, jeśli zapamiętamy, że uliczki idą co 5 równolegle do morza i co 2 prostopadle. W pierwszy wieczór, idąc wzdłuż plaży trafiliśmy na typowo imprezową Playa Mamitas, wszyscy się prężą i generalnie jest bardzo wesoło. Łatwo ją znaleźć między Calle 28 i 30 Nte.

Główna ulica prostopadła do brzegu to Avenida Juarez (na południe od 2 Norte). Wychodzi ona na główną miejską plażę, przy której jest mały placyk z ładnym małym kościółkiem i charakterystycznym łukiem Portal Maya. Na placu stoi też 30-metrowy maszt, na którym odbywają się wieczorami przedstawienia Voladores de Papantla. Jest to typowy taniec meksykański na linach pochodzący z Veracruz, ale przedstawiany wszędzie w Meksyku. Zaraz obok znajduje się port, skąd odpływają promy kursujące między Playa del Carmen a wyspą Cozumel.

Często na plażach miejskich widać glony wyrzucone przez morze tzw. sargazo. Ostatnimi laty jest ich podobno coraz więcej zwłaszcza od grudnia do marca. Niektórzy twierdzą, że to przez zmiany klimatyczne, zanieczyszczenia morza. Miejskie plaże nie są jakieś szczególnie atrakcyjne. My znaleźliśmy swoje miejsce na dość ustronnej plaży na północnych obrzeżach miasta, na przedłużeniu Calle 60 Nte. Z tym, że nie ma tam dojścia bezpośrednio z miasta, trzeba przejść Av. CTM lub Calle 48 na plażę, a potem wzdłuż morza kilkaset metrów na północ mijając mały porcik, hotele i restauracje. Nie ma tu już żadnych barów, jest za to spokój i piękna, pusta, szeroka plaża. Trzeba oczywiście wcześniej zaopatrzyć się w przekąski, napoje i koniecznie balsam do opalania. Przyda się też parasol plażowy.

Zatrzymaliśmy się hoteliku La Playa Condo położonym trochę na uboczu, przy ulicy 52 Nte. Pokoje umeblowane są dość skromnie, ale za to wyposażone w niedużą kuchenkę, w której przygotowywaliśmy właściwie tylko śniadania. Z niektórych pokoi rozciąga się piękny widok na palmy i morze. My mieliśmy mniej szczęścia z naszym balkonem wychodzącym na sąsiedni blok. W hotelu jest wi-fi, co zapewniło nam kontakt z naszą kochaną żoną i mamą, która niestety została w Krakowie ze względu na swój błogosławiony stan.

Na dachu hotelu jest co prawda mały basenik, ale nie zdarzyło nam się nigdy z niego skorzystać. Szkoda czasu, kiedy od plaży dzielił nas jedynie kilkuminutowy spacer. Kilka dni przed przyjazdem do Playa para naszych znajomych, z którymi podróżowaliśmy, miała niemiłą niespodziankę związaną z tym hotelem. Jeszcze będąc w Mexico City otrzymali z Booking.com informację, że niestety ich rezerwacja została odwołana. Oczywiście Booking zorganizował im alternatywną opcję w Condo 46, nawet o wyższym poziomie i lepszych ocenach, ale rozdzielenie grupy nie było nam na rękę. To także jakieś 700 m dalej od morza, ale z drugiej strony blisko do sklepów i restauracji.

Tuż za rogiem, przy skrzyżowaniu Calle 40 z Ave. 30 znajdują się dwa markety, Súper Akí Zazil-Há oraz  Soriana Súper. Właściwie większość zakupów spożywczych i alkoholowych robiliśmy w jednym albo drugim. W pierwszym z nich są też bankomaty, gdzie w razie czego można wybrać gotówkę. Nie polecam bankomatów w centrum turystycznym miasta, gdzie prowizja jest złodziejska, a poziom bezpieczeństwa powiedzmy średni. Jeden z naszych przyjaciół, już na długo po powrocie do Polski zdziwił się mocno, kiedy saldo jego karty kredytowej pomniejszyło się o kilka tysięcy złotych. Na szczęście bank stanął na wysokości zadania i pokrył straty. Warto więc mieć ubezpieczoną kartę kredytową na wypadek podobnych sytuacji. Poza tym lepiej nie używać karty w podejrzanych miejscach i ATM-ach. Ja osobiście często używałem przedpłaconej karty walutowej Alior Kantor, a od jakiegoś czasu korzystam z Revoluta. Tę ostatnią szczególnie polecam wszystkim tym, którzy dużo podróżują. Oprócz tego, że karta daje poczucie bezpieczeństwa wynikające z faktu, że jest prepaid, umożliwia też uniknięcie bandyckich bankowych kursów przewalutowania.

Teraz kilka miejsc, gdzie można dobrze zjeść w Playa del Carmen:

  • El pirata – dobre ryby i owoce morza, może się zdarzyć, że nie będzie miejsca,
  • El Popeye – dobre i niedrogie jedzenie, także ryby, swobodna atmosfera,
  • La ceiba – ulica 30 / 20ta prostopadła do plaży,
  • Nativo – tanio, meksykańsko, dużo opcji soków owocowych na wynos,
  • Cueva del chango – ulica 38 / 5-ta,
  • Najbardziej jednak upodobaliśmy sobie prawdziwy meksykański street food przy Calle 40. Takiego tacos nie jadłem nigdzie indziej. Pycha!!!

W wielu lokalach można napić się agua de horchata (biała, ryżowa), agua de jamaica (z hibiskusa) albo agua de tamarindo (z tamaryndowca). Trzy takie typowe lokalne wody, koniecznie trzeba spróbować. Warto też spróbować lokalnego meksykańskiego piwa z sokiem z limonki i… solą, a jakże. Są też bardziej hardcore’owe wersje: Michelada – piwo, sok z limonki, sól, maggie, sos sojowy albo Ojo Rojo – piwo, sok z limonki, sól, maggie, sos sojowy i sok pomidorowy. Takie orzeźwiające kombinacje. W sklepach i marketach z kolei duży wybór tequili, do wyboru do koloru. W dosłownym znaczeniu, bo czym starsza i szlachetniejsza, tym ciemniejsza, prawie jak whisky. No i koniecznie owoce: albo całe, przepyszne, najróżniejsze, albo robione na miejscu soki, smoothie, najdziwniejsze miksy.

Odległości w mieście można pokonać pieszo, z naszego lokum do ścisłego centrum było nieco ponad 2 km, więc przyjemny spacer. Można też skorzystać z busików, ale dobrze jest zorientować się wcześniej gdzie się zatrzymują. W stronę Tulum i innych plaż na południu busiki odjeżdżają z ulicy 2-giej, między 15-tą a 20-tą.

My zdecydowaliśmy się dla naszej 12-osobowej grupy wynająć bus z kierowcą na cały dzień za około 2300 pesos. Wcześnie rano pojechaliśmy na zwiedzanie Tulum, miasta „zstępujących bogów”, gdzie bujna tropikalna przyroda łączy się z biało-szarą architekturą. Tulum, dawną twierdzę Majów, otacza mur obronny z pięcioma bramami prowadzącymi do zespołu pałacu i świątyń (bilet wstępu kosztuje 70 pesos). Przepiękna turkusowa woda i ruiny murowanego pradawnego miasta spektakularnie położone na urwisku nad Morzem Karaibskim. Dzięki temu Tulum to miejsce najbardziej widowiskowe jeśli chodzi o fotografowanie. Bezpośrednio po zwiedzeniu ruin przeszliśmy na nieprzypadkowo tak nazwaną – Playa Paraiso. Kąpiel w takim miejscu to marzenie! Woda o unikalnej blado-lazurowej barwie, biały delikatny piasek, a przy plaży tradycyjne niewielkie bary z zimnym piwem. Nie dziwi fakt, że Playa Paraiso znalazła się na 21. miejscu rankingu najładniejszych plaż na świecie wg Travellers’ Choice portalu Tripadvisor w 2016 roku.

Tego dnia w planie mieliśmy jeszcze kilka miejsc do zobaczenia, ale nasz kolejny przystanek okazał się tym ostatnim. Zatrzymaliśmy się na prawie pustej plaży w okolicach cenotów Xcacel-Xcacelito. Tu na zmianę można kąpać się w turkusowych falach Morza Karaibskiego i słodkiej i ciepłej wodzie otwartego cenotu. Nie chciało się wracam z tak cudownego miejsca.

W planie został mi jeszcze jeden ważny punkt – nurkowanie w okolicach wyspy Cozumel, która leży na drugiej co do wielkości rafie koralowej na świecie – Wielkiej Rafie Mezoamerykańskiej. Cozumel, co w języku Majów oznacza Wyspę Jaskółek, położona jest ok. 20 kilometrów na wschód od wybrzeży Półwyspu Jukatan.

Wcześniej poszperałem trochę w internecie i znalazłem polecaną bazę nurkową w Playa, która organizuje nurkowania z Cozumel. Zostawiając Sarę z przyjaciółmi, umówiłem się z naszym divemasterem w porcie, skąd zabrał nas szybki prom. Do wyboru jest kilka linii promowych, m.in.: Ultramar, Barcos Caribe i Mexico Waterjets. Większość kursuje co godzinę, a sama podróż trwa nieco ponad pół godziny. Oficjalna cena za bilet w dwie strony to ok. 270 – 300 MXN, ale trzeba się targować. Najtańsza opcja to ostatni z tych przewoźników, Mexico Waterjets, gdzie cena spada do 100 MXN, a więc różnica jest znaczna.

Z portu na wyspie Cozumel już tylko kilka kroków do łodzi zapakowanej sprzętem i jesteśmy gotowi na jedno z nurkowań życia. Plan na ten dzień zakładał dwa nurkowania. Pierwsze przy ścianie Santa Rosa było nurkowaniem z łodzi na głębokość 30 m w silnym prądzie. Właściwie przy minimalnym wysiłku mijaliśmy wspaniałe rafy i ryby, a nawet pięknego dużego żółwia. Pół godziny pod wodą o temperaturze ok. 28 st. minęło bardzo szybko.

Po niezbędnej przerwie, odpoczynku i zjedzeniu lunchu przygotowanego przez organizatorów zmieniliśmy miejsce i zeszliśmy na drugie nurkowanie na Yucab Reef. Nurkowanie na tej rafie dało nam możliwość spokojnego podziwiania flory i fauny podwodnego świata na głębokości ok. 15 m. Rafa jest tak duża, że nie sposób zobaczyć wszystko podczas jednego 40-minutowego nurkowania.

Od naszego divemastera dowiedziałem się, że w okolicach Playa del Carmen istnieje możliwość nurkowania wśród rekinów wielorybich. Niestety do wylotu został tylko jeden dzień i kolejne nurkowanie byłoby dość ryzykowne. Ten punkt trzeba będzie dopisać do mojej bucket list.

Wylot z Cancun do Europy zaplanowany mieliśmy o godzinie 19:30, więc ostatni dzień to jeszcze chwila relaksu na plaży, spacer po Playa del Carmen. Transport do Cancun załatwiła nam ta sama znajoma, która wcześniej organizowała nam już busa do Tulum. Dla naszej 12-osobowej załogi było to lepsze i tańsze rozwiązanie niż jakiekolwiek inna forma transportu. Z kierowcą uzgodniliśmy jeszcze krótki postój na plaży w Cancun, głównie dla zrobienia kilku pożegnalnych fotek.

Ostatnim, tym razem niemiłym zaskoczeniem, był niski poziom obsługi na pokładzie trzech siódemek Air France do Paryża. Szczególnie w porównaniu z lotem z Paryża do Mexico City. Najwidoczniej połączenie z Cancun traktowane jest niemal jak charter z wszystkimi tego konsekwencjami, jak na przykład słaba obsługa personelu pokładowego, mały wybór jedzenia, nie mówiąc o lepszych alkoholach, które po prostu w ogóle nie były dostępne na pokładzie. Z Paryża czekał nas jeszcze tylko krótki dolot do Wiednia, a stamtąd ponad sześciogodzinna podróż Polskim Busem do Krakowa i powrót do rześkiej zimowej aury.

Poprzednie wpisy z Meksyku:

Reklama

Jedna myśl w temacie “Meksyk :: Wybrzeże karaibskie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s