Australia :: Great Ocean Road. Cz. 1

17-18.02.2018

Kiedy na początku grudnia zadzwonił do mnie mój brat z informacją, że właśnie kupił bilety do Australii w super cenie, długo się nie zastanawiałem. Tym bardziej, że cena 1800 zł za lot w dwie strony jest właściwie unikalna. Na dodatek wylot z Londynu, dokąd łatwo dolecieć np. WizzAir-em. Taka cena lotów dostępna była tylko w opcji zakupu przez włoską wersję FlightTix.it. Co prawda przy tak niskich cenach jest zagrożenie anulowania rezerwacji, ale w tym wypadku dostaliśmy e-tixy i wszystko wydawało się w porządku. Jednak kiedy Aga dowiedziała się o wszystkim, stwierdziła, że ona i Borys nigdzie nie lecą, szczególnie w tak daleką podróż. Na szczęście po kilku dniach ciszy pogodziła się z tą perspektywą. Sam też miałem mieszane uczucia, ale… nie lecieć na Antypody za taką cenę biletu?

Polacy potrzebują wizy na wjazd do Australii. Wszystkie aktualne informacje o wizach znajdują się na australijskiej stronie Urzędu Imigracyjnego https://immi.homeaffairs.gov.au. Jeśli wybieracie się do Australii na wakacje, o darmową wizę turystyczną E-VISITOR można aplikować online tutaj. Niezbędne jest założenie konta ImmiAccount wypełniając podstawowe dane, po czym można przejść do aplikacji o wizę typu E-visitor dla siebie, rodziny, a nawet znajomych. Wiza jest bezpłatna i ważna przez 12 miesięcy od dnia jej otrzymania. W okresie obowiązywania do Australii możemy przyjeżdżać wielokrotnie, ale jednorazowo nie wolno zostać dłużej niż 3 miesiące.

Linia Royal Brunei to narodowy przewoźnik sułtanatu, który plasuje się w światowej czołówce jeśli chodzi o wielkość PKB per capita (według parytetu siły nabywczej). Plan lotu składał się z trzech odcinków w jedną stronę i tylu samo w drodze powrotnej: po jednym krótkim technicznym międzylądowaniu w Dubaju i jednym kilkugodzinnym stop-overze w Bandar Seri Begawan, stolicy Brunei Darussalam. Co ważne, loty z Londynu do Melbourne obsługiwane są dostarczonymi w 2013 roku Dreamlinerami. Przedstawiciele call center linii Royal Brunei bardzo miło mnie zaskoczyli, kiedy zaproponowali nam bezpłatnie miejsca w pierwszym rzędzie i rezerwację łóżeczka / kołyski montowanej na ściance przed nami dla naszego 9-miesięcznego synka.

To nie był nasz pierwszy lot z Borysem, więc sprawę pakowania wszystkich akcesoriów niemowlaka mieliśmy już opanowaną. Właśnie pod kątem wyjazdów kupiliśmy lekki i łatwy do składania wózek Peg Peregio Pliko Mini, który już wcześniej sprawdził się na wyjazdach i waży zaledwie 6 kg. Niestety nasz ulubiony Mutsy Igo był zbyt ciężki na podróże samolotem – waży prawie dwa razy więcej, niecałe 12 kilo. Więc szybko go opchnęliśmy na OLX.

Wylot z Londynu zaplanowany był ok. godz. 17, więc z Katowic dostaliśmy się do stolicy UK porannym rejsem Wizzair. Nie ukrywam, że miałem pewne obawy, czy to nie jest zbyt ryzykowne, biorąc pod uwagę ewentualne opóźnienia, które zimą przecież czasem się zdarzają. Na szczęście obyło się bez kłopotów i mieliśmy jeszcze cały dzień, żeby zjeść lunch, a nawet wstąpić pod Buckingham Palace, zobaczyć remontowanego Big Bena i przejść się nad Tamizę. WizzAir ląduje na Luton Airport, a stamtąd najlepiej dostać się do centrum (Victoria Coach Station) autobusem National Express. My całkiem niedrogie bilety (3-4 GBP w jedną stronę) kupiliśmy w promocji przez EasyBus.com. Z centrum na Heathrow można bez problemu dotrzeć metrem. Wygodna w tym wypadku jest możliwość płacenia za przejazd metrem kartą kredytową bez konieczności kupowania biletu. Po prostu przykładasz kartę do czytnika biletów i… już. Ale uwaga! Trzeba pamiętać, żeby odbić kartę także przy wysiadaniu ma stacji docelowej. Inaczej system podbierze nam maksymalną stawkę dzienną.

Słodka wersja śniadania w Royal Brunei
Słodka wersja śniadania w Royal Brunei

Brunei to muzułmański kraj, więc z góry nastawiliśmy się na to, że lecimy tzw. dry airline. I rzeczywiście na pokładzie naszych 787 nie serwowano żadnego alkoholu. Za to jedzenie całkiem niezłe. Borysowi zamówiliśmy wcześniej baby meal i faktycznie nasz maluch otrzymał jedzenie dla niemowlaków, które częściowo wciął. Były to słoiczki z przecieranymi warzywami i owocami, ale też mięsko z ziemniaczkami i deserki.

Na cały lot składały się trzy mniej więcej równe 7-8-godzinne odcinki z krótkimi przesiadkami. Obejrzeliśmy po kilka filmów z pokładowego systemu entertainment, trochę poczytaliśmy i czas nam bardzo szybko minął. Nasz Borys oczywiście musiał zwiedzić różne zakamarki samolotu, a kiedy już się zmęczył, kładliśmy go w kołysce, gdzie spał jak aniołek. Tak minął nam cały dzień i dwie noce, czyli ok. 26 godzin lotu oraz 11 godzin różnicy czasu między Londynem i Melbourne. 

Na miejsce dotarliśmy ok. 6:00 rano, a czas, który nam pozostał do otwarcia wypożyczalni samochodów wykorzystaliśmy na śniadanie i kawę w lotniskowej kawiarni. Skorzystaliśmy z wypożyczalni BARGAIN Car Rentals przez sprawdzoną już wcześniej stronę economycarrentals.com, a wypożyczenie wygodnego SUV-a na pięć dni z fotelikiem dla dziecka kosztowało nas niecałe 250 AUD, więc całkiem rozsądnie. Biorąc pod uwagę czekającą nas dość długą trasę, postanowiliśmy dopłacić nieco i doubezpieczyć samochód na wypadek nieplanowanych okoliczności (które na szczęście nie wystąpiły). Po załatwieniu formalności, spakowaniu bagaży wyruszyliśmy na południowy-wschód w kierunku Great Ocean Road (trasa – dzień 1). To był odpowiedni czas, żeby nareszcie włączyć playlistę najlepszej australijskiej muzyki przygotowaną na tę okazję w Spotify (zachęcam do przesłuchania), która towarzyszyła nam przez kolejne dni.

Pierwszy krótki przystanek w kultowym surferskim raju Bells Beach zakończył się małą awarią sprzętu foto, co trochę zepsuło mi nastrój, ale okazało się tylko uszkodzeniem filtra obiektywu. Nie udało mi się go jednak odkręcić, a nie chciałem pogorszyć sprawy używając za dużo siły, więc w efekcie ma niektórych zdjęciach pojawiają się tajemnicze jasne smugi. Przed dotarciem do Apollo Bay, miejsca docelowego tego dnia, odwiedziliśmy jeszcze jedną z wielu urokliwych latarni morskich – Split Point Lighthouse w Aireys. Po kolejnych kilometrach słynnej Great Ocean Road dojechaliśmy późnym popołudniem do naszego pięknie położonego kempingu BIG4 Apollo Bay Pisces Holiday Park z widokiem na zatokę. Oczywiście zaraz wybraliśmy się obejrzeć miejscowość i zupełnie przypadkiem trafiliśmy na coroczny Apollo Bay Seafood Festival. Tym samym kolację mieliśmy już z głowy.

Kolejny pogodny letni dzień rozpoczęliśmy od śniadania i kawy w jednej z wielu kawiarni przy głównej ulicy Apollo Bay. To miejsce, gdzie czas jakby się zatrzymał. Nikt się nie spieszy, a na dress code składają się japonki, szorty i luźny, często sprany i znoszony podkoszulek. No i obowiązkowo okulary przeciwsłoneczne, bo w końcu luty to środek australijskiego lata. Przed nami było jednak tego dnia ponad 150 km trasy, więc szybko wyruszyliśmy w drogę na zachód (trasa – dzień 2). Zaczęliśmy od Great Otway National Park i spaceru wśród paproci, drzew i bujnych zarośli lasu deszczowego w Maits Rest Rainforest Walk. Trasa do Cape Otway Lightstation wiedzie przez las eukaliptusowy, na którego drzewach można spotkać miśki Koala wcinające liście. Radzę jechać powoli i rozglądać się uważnie.  

Latarnia Cape Otway jest bardzo ładnie położona nad klifem, z którego czasem można oglądać wieloryby. Biała konstrukcja latarni, choć nie bardzo wysoka, ostro odcina się na tle lazurowego oceanu i nasyconego błękitu nieba. Z niewielkiego pagórka prowadzi do niej łagodne zejście ogrodzone białymi poręczami. Wejście dla osoby dorosłej kosztowało w lutym 2018 roku 19,50 AUD, a bilet ulgowy 7,50 AUD.

W drodze do Dwunastu Apostołów wstąpiliśmy jeszcze do Great Ocean Road Wildlife Park, gdzie stanęliśmy wreszcie oko w oko z kangurami. To rodzinne gospodarstwo umożliwia spacer wśród torbaczy i kamienie emu – można zrobić ładne zdjęcia. Po wizycie polecam domowy lunch. Ceny biletów wstępu: dorosły – 22 AUD, dziwcko – 10 AUD.

Przed kulminacyjnym punktem naszej podróży tego dnia niestety zepsuła się pogoda. W efekcie najpiękniejsze miejsca Twelve Apostles Marine National Park zmuszeni byliśmy oglądać przy pochmurnym niebie i od czasu do czasu kropiącym deszczu. Jaka szkoda! Mimo wszystko widok na wyłaniające się z oceanu 50-metrowe sylwetki wapiennych kolumn, których tak naprawdę stoi już tylko osiem, jest niepowtarzalny. W pobliżu znajduje się też kilka innych imponujących formacji skalnych, z których warto zobaczyć: The Razorback, Loch Ard Gorge, The Arch, London Bridge, czy The Grotto. Wszystkie rozrzucone się wzdłuż wybrzeża na przestrzeni 20 kilometrów. Robiło się późno, więc ruszyliśmy w dalszą drogę w kierunku naszego noclegu w motelu Gateway Motor Inn Warrnambool. Obiekt oferuje przyzwoite pokoje z niewielkim aneksem kuchennym i łazienką. Posiada też basen, ale pogoda nie zachęcała tym razem do kąpieli.

Australia :: Great Ocean Road. Cz. 2

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s